Akira Kurosawa zazwyczaj kojarzy się z wybitnym, autorskim kinem, samurajami i umiejętnym przenoszeniem do japońskiej kinematografii klasycznych, europejskich toposów literackich (por. jego wersję „Makbeta”, czyli „Tron we krwi”). Mało kto jednak wie, że Kurosawa może mieć coś wspólnego z pływaniem. A jednak to właśnie słynny reżyser jest jednym z najlepszych przykładów żywotności na Wyspach Japońskich starych samurajskich tradycji pływackich.
O przygodzie Kurosawy z pływaniem dowiadujemy się z najlepszego źródła – jego wspomnień, które zostały wydane w języku angielskim w roku 1982 pod tytułem „Something Like an Autobiography” [1]. Pisane i pierwotnie publikowane w częściach, obejmują okres od narodzin reżysera aż do roku 1951, w którym otrzymał Złote Lwy na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji za „Rashōmona”. Sporo miejsca zajmuje w nich sylwetka ojca, człowieka o silnej osobowości, potomka samurajskiej rodziny pochodzącej z prefektury Akita. „Był surowym mężczyzną, wychowanym po wojskowemu”, pisze Kurosawa. Przez długie lata sprawował funkcję dyrektora tokijskiej szkoły średniej należącej do Wojskowego Instytutu Wychowania Fizycznego. Oddany bez reszty rozwijaniu sportowej pasji swoich uczniów „organizował miejsca do trenowania nie tylko tradycyjnych japońskich sztuk walki, takich jak judo albo kendo, ale także innych dyscyplin sportowych” i – jeśli wierzyć Kurosawie – „zbudował pierwszy japoński basen pływacki”.
To właśnie ojciec będzie się starał zarazić synów miłością do sportu, co łatwo uda mu się w przypadku starszego brata Akiry. Sam reżyser sprawi większe kłopoty. Po pierwsze, jako chłopiec był słaby i dość chorowity. „Umiejętności Kurosawy na zajęciach z wychowania fizycznego równały się zeru”, napisze po latach jego kolega z ławki. Po drugie, ojciec miał do niego słabość jako najmłodszego w rodzinie i stale go rozpieszczał. Pływania jednak nie odpuścił. I dobrze, bo to właśnie dzięki jego uporowi Akira pokochał tę dyscyplinę, o czym autor „Siedmiu samurajów” pisze, wspominając pewien incydent, który wydarzył się na rzece Arakawa. Przytaczam tu opowieść Kurosawy w całości, pozwala ona bowiem nie tylko prześledzić perypetie naszego bohatera, lecz również daje nam wyobrażenie o tym, jak wyglądało japońskie kąpielisko przed drugą wojną światową:
„W okresie, gdy wciąż jeszcze byłem płaksą, ojciec nagle postanowił zaprowadzić nas na basen treningowy szkoły Suifu, zbudowany na rzece Arakawa. W tamtym czasie mój brat nosił już biały czepek kąpielowy, ozdobiony czarnym trójkątem, i pływał po całym basenie pierwszorzędnym kraulem. Zostałem oddany pod opiekę instruktora szkoły Suifu, który najwyraźniej był przyjacielem mojego ojca.
Ponieważ byłem najmłodszym dzieckiem, ojciec mnie rozpieścił. Musiał być jednak nieźle poirytowany, gdy widział mnie, zachowującego się jak dziewczynka, bawiącego się w pieczenie ciastek i grającego w kocią kołyskę z moimi starszymi siostrami. Powiedział, że jeśli nauczę się pływać i opalę się na słońcu – nawet pomimo tego, że dorobiłem się już opalenizny bez nauki pływania – dostanę nagrodę. Bałem się jednak wody i nigdy nie wszedłem do treningowego basenu. Nauczyciel łajał mnie przez wiele dni, a ja i tak nie ośmieliłem się zamoczyć dalej jak do pępka.
Za każdym razem, gdy szliśmy na basen, towarzyszył mi mój starszy brat. Jednak gdy tylko docieraliśmy na miejsce, porzucał mnie. Płynął prosto w kierunku tratwy do skoków, która znajdowała się w najgłębszym nurcie rzeki, i nigdy nie wracał wcześniej, niż wtedy, gdy nadchodziła pora powrotu do domu. Spędziłem w ten sposób wiele samotnych i koszmarnych dni.
Pewnego dnia, kiedy w końcu nauczyłem się z innymi początkującymi, jak machać nogami, trzymając się jednocześnie drewnianej kłody unoszącej się na wodzie, pojawił się mój brat. Podpłynął łodzią, wiosłując w moją stronę, i zaproponował mi przejażdżkę. Uradowany, wyciągnąłem rękę i dałem mu się wciągnąć do środka. Gdy tylko znalazłem się w łódce, zaczął wiosłować energicznie w kierunku środka rzeki. Kiedy chorągiewki i trzcinowe maty, pokrywające ściany budynku basenu, zaczęły niknąć w oddali, nagle wepchnął mnie do rzeki. Młóciłem kończynami ze wszystkich sił, by utrzymać się na powierzchni i dosięgnąć łódki, w której siedział mój brat, lecz gdy tylko się zbliżałem, on odpływał. Po tym, jak powtórzył ten manewr kilka razy, opadłem z sił. Kiedy nie mogłem już dłużej dostrzec łódki ani mojego brata i zacząłem tonąć, schwycił mnie za przepaskę i wciągnął na łódź.
Oszołomiony i zaskoczony, zdałem sobie sprawę, że nic mi się nie stało, oprócz tego, że opiłem się trochę wody. Gdy tak siedziałem, sapiąc i wybałuszając oczy, mój brat powiedział: «A jednak umiesz pływać, Akira». Po tym incydencie, nabrałem pewności siebie i przestałem się bać wody. Nauczyłem się pływać i nauczyłem się kochać pływanie”.
Fragment ten przynosi kilka ciekawych informacji. Po pierwsze, w przedwojennej Japonii, tak jak w wielu innych krajach w tamtym czasie, głównym miejscem, w którym można było trenować pływanie, były nie tyle sztucznie wzniesione baseny, ile naturalne zbiorniki wodne. W tym wypadku rzeka Arakawa, jedna z ważniejszych rzek wpadających do Zatoki Tokijskiej. Pływalnia, o której pisze Kurosawa, przypominała zapewne słynne przedwojenne warszawskie krypy, zacumowane przy praskim nabrzeżu. Były to unoszące się na wodzie, drewniane, zadaszone konstrukcje, przez które przepływał nurt rzeki i w których, jak w basenie (dno znajdującej się na krypie niecki było pokryte deskami), można było bezpiecznie pływać.
Po drugie, kraul był już wtedy w Japonii obowiązującym stylem. Mały Akira, który ćwiczył kopnięcia nogami, trzymając się położonej na wodzie kłody, mógł ćwiczyć właśnie ruch do kraula. Ze wspomnień dowiadujemy się jednak, że tym, co najbardziej napawało reżysera dumą, była umiejętność pływania tradycyjnym japońskim stylem: „Jeśli chodzi o pływanie, nauczyłem się dwóch japońskich technik, a potem doskonaliłem świeżo importowany australijski kraul”.
Wreszcie warto zwrócić uwagę na to, w czym pływał mały Kurosawa. W angielskojęzycznej wersji jego wspomnień tłumacz używa słowa „przepaska” (loincloth). To dość ogólnikowe określenie, ale na szczęście wiemy, że chodzi o tradycyjne japońskie fundoshi – pas tkaniny, zawiązany wokół bioder w ten sposób, by tworzył coś na kształt męskich stringów. Fundoshi noszono jako bieliznę, służyło ono jednak również jako strój pływacki. Dla wszystkich tych, którzy chcą poczuć się jak japoński adept pływania, poniżej zamieszczamy wizualną instrukcję obsługi tego stroju.